Pierwszy dzień spływu był zdecydowanie najtrudniejszy. Płynąc jeziorem zmagaliśmy się z ogromnym wiatrem i falami. Na dokładkę deszcz nie pozostawił na nas suchej nitki. Tego dnia chyba nie było osoby, której nie dopadł kryzys. Wieczorem odprawiliśmy mszę, a po kolacji większość zmęczonej załogi udała się do rozłożonych wcześniej namiotów. Jednak obóz cały czas był pilnowany, bo do pobudki, zmieniając się co godzina, pełniliśmy wachty przy ognisku. Kolejny dzień rozpoczęliśmy wspólnym śniadaniem. O 10 wodowaliśmy, ale tym razem już na rzece. Największą przeszkodą było przenoszenie kajaków przez tory kolejowe- prosto w pokrzywy. Tutaj wykazali się p. Sobieszczański z Jankiem. Ustawiając kajaki pokrywali nogi coraz większymi bąblami. Trzeciego dnia ks. Grzegorz zafundował wszystkim lody. Do Marek wróciliśmy brudni, ale szczęśliwi. To kto jedzie za rok?
Antonina Domańska